poniedziałek, 22 września 2014

Maki czerwone


Drogą tajemnych i nieznanych wcieleń,
Słońca i soków niezbadaną grą
Poczerwieniała dziś ogrodu zieleń,
Jak gdyby grządki kto poplamił krwią.

To maki, dotąd na szypułkach ślepych,
Wczoraj stulone jeszcze w zwarty pąk,
Otwarły nagle swych kielichów przepych:
Czerwone djabły ogrodów i łąk.

Purpura płatków krwawa i ognista,
Przetkana wzorem czarnych jak noc plam,
Przywodzi na myśl ubranie Mefista,
W którem do Fausta raz zapukał bram. 

Na dnie kielichów, które blask przesyca
Zwabiając pszczoły na słodyczy łów,
Drzemie upojeń straszna tajemnica,
Dając nam wizję opjumowych snów.

Maki czerwone z swojem piętnem czarnem,
Któż wam kolory dał i dziwną moc?
Jesteście nieba, czyli piekła ziarnem,
Które raz szatan zasiał w ciemną noc?

(Henryk Zbierzchowski)

niedziela, 21 września 2014

Codziennie...


Codzien­nie jes­teś sprze­dawa­ny za miskę socze­wicy. Codzien­nie jes­teś zdradza­ny za 30 sreb­rników. Codzien­nie na­poty­kasz mnóstwo nietaktów, niede­likat­ności, in­te­resow­ności, ma­nipu­lowa­nia twoją osobą, nie mówiąc już o ata­kach bru­tal­ności, cham­stwa, nieu­czci­wości.
Naucz się mówić: nieważne. Bo inaczej za­leje cię fa­la błota. Bo inaczej, gdy będziesz to wszys­tko za­pamięty­wał, ana­lizo­wał, udu­sisz się. To jest dro­ga sa­moz­niszcze­nia. Ci, którzy lądują w zakładach psychiat­rycznych al­bo po­pełniają sa­mobójstwo, mają rację os­karżając otocze­nie. Ale są również sa­mi winni.

Dla­tego naucz się mówić: nieważne.
Tym bar­dziej, że i ty nie jes­teś bez wi­ny i ty sprze­dajesz swoich bra­ci za miskę socze­wicy, zdradzasz ich za 30 sreb­rników. I ty po­pełniasz wo­bec nich ty­siące niede­likat­ności, jes­teś in­te­resow­ny, przew­rotny, nie mówiąc o wszys­tkich nietak­tach, z których so­bie nie zda­jesz spra­wy, które weszły w styl two­jego życia.

Sple­ceni w uścis­ku wza­jem­nej wi­ny umiej­my so­bie nawza­jem prze­baczyć.

(Mieczysław Maliński)

poniedziałek, 8 września 2014

Porzucony, czyli: zemsta jest słodka




- Wiesz... – powiedziała, próbując złapać tchu i rozglądając się za rozrzuconą po całym pokoju bielizną – to był nasz ostatni raz.
- Ale... - nagle głos uwiózł mu w gardle.
- Skarbie, chyba nie będziesz dramatyzował, przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi – odparła ze zniecierpliwieniem w głosie, bo zaczęło ją irytować to, że nie może odnaleźć drugiej pończoszki.

Poznali się miesiąc wcześniej, Anka właśnie oddawała się marzeniom o kubku ciepłego kakao w ramionach ulubionego fotela i pieszczotach delikatnych dłoni szlafroka z miękkiej satyny w kolorze Ferrari. A wątła nić świadomości, którą pozostawiła do kontaktu ze światem zewnętrznym, skupiała się na trzymaniu rurki w pędzącym tramwaju.
I wtedy to się stało. Przez Martę, której na dodatek nie znała i zapewne nie chciałaby poznać. Nie, nie dlatego, że Marta była piękna. Nie dlatego też, że była blondynką. Po prostu Marta ubierała się w Versace, którego Anka szczerze nienawidziła. Dla niej liczyła się tylko Prada.
I ewentualnie Dolce & Gabbana.
I otóż owa Marta, nie dość, że bezczelnie, to na dodatek nagle, wtargnęła na przejście dla pieszych zmuszając motorniczego do ostrego hamowania, a ją do zatrzymania się w objęciach mężczyzny o uśmiechu Clarka Gable. Co prawda wkrótce okazało się, że jest tylko prowincjonalnym Mietkiem, ale wciąż zabójczo przystojnym. Nic więc dziwnego, że tak niespodziewanie zrodzone pożądanie szybko zaczęło ścigać się w swej gwałtowności z erupcją wulkanu Krakatau.
Nawet kilka razy dziennie.

- Ale przecież my się kochamy... ja Cię kocham – Mietek nie miał zamiaru tak łatwo poddać się.
- Kochamy? - spytała po dłuższej chwili. To codzienne rżnięcie nazywasz miłością? Ja tylko miałam na Ciebie ochotę... właściwie to nawet nie na Ciebie, a na Twojego ptaszka – mówiąc to nałożyła odnalezioną pończoszkę i rozglądała się za kolejnymi elementami bielizny.
- Wreszcie go mam – podniosła triumfalnie do góry stanik i wtedy spojrzała na Mietka.
- Nie no, taki duży chłopczyk i taki głupiutki. Jak Kubuś Puchatek. I pojednawczo dodała – wiesz, już mnie nie kręcisz, ale na pożegnanie zrobię Ci loda. Chcesz?
- Chcę – odpowiedział bez zastanowienia.
A gdy skończyła, Mieczysław wyjął z leżących na kanapie spodni portfel, wyciągnął 100 zł, podszedł do Anki i włożył jej banknot do stanika.
- Ale... to nie było za pieniądze – odparła nieco zmieszana.
- Wiem, ale to za ten miesiąc seksu.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...